Liturgia Wigilii...
Zaczęliśmy od wniesienia światła w procesji do ciemnego
kościoła, w którym jesteśmy my - żywe kamienie. W pierwszym czytaniu
słyszeliśmy, że Bóg najpierw stworzył światło, potem całą resztę.
Ciemność już istniała jako chaos, coś, w czym nie da się żyć. Ciemność dąży do
destrukcji, nie chce rozwoju, niszczy relacje. Bóg światłem ujarzmił ją jak
narowistego konia i jako noc włączył w rytm życia, aby służyła człowiekowi. To,
co zagrażało, stało się błogosławieństwem.
Światło
wywołało eksplozję życia. Rozwinęły się rośliny, zwierzęta, na końcu pojawili
się ludzie. Możliwe stały się relacje i spotkania. Bóg stworzył ze
świata dom. Nie tylko dla nas, ale także po to, aby mógł
zamieszkać między nami.
Kiedy kobiety
szły z samego rana do grobu, niczego wielkiego się nie spodziewały. Chciały nad
grobem wspomnieć swego Pana. Pociągała je tęsknota. I pierwszą rzeczą, którą
zobaczyły, nie był pusty grób, lecz światło - błyskawica i szaty białe
jak śnieg. Podobnie jak na górze Tabor, gdzie Jezus przemienił się
wobec uczniów.
Anioł dość
swobodnie potraktował grób. Odsunął kamień, usiadł na nim i zrobił sobie z
niego ambonę. Grób czyni miejscem objawienia, oknem do wieczności.
W ten sposób przygotowuje kobiety do spotkania ze Zmartwychwstałym.
Tajemnicę
tego, co się wydarzyło, anioł opisuje za pomocą dwóch metafor. Najpierw
twierdzi, że Jezusa nie ma w grobie, ponieważ, dosłownie, "obudził
się". W Listach apostolskich czytamy, że to Ojciec obudził
Syna ze snu jak rodzic, który z rana podchodzi do łóżeczka dziecka, bierze za
rękę, budzi i mówi: "Dziecko, pora wstawać. Trzeba iść do
przedszkola". W Ewangeliach Chrystus nazwał śmierć fizyczną snem,
który przecież jest konieczny, byśmy mogli żyć. Wygląda na to, że aby osiągnąć
życie wieczne konieczne jest przejście przez śmierć tak jak trzeba spać, aby
żyć na ziemi.
Następnie
dodaje, że "Chrystus powstał z martwych". Przyzwyczailiśmy się do
tego wyrażenia. Zauważmy, że nie chodzi o martwego, lecz o martwych -
umarłych. Kiedy Jezus umarł na krzyżu, wszedł w stan śmierci duchowej.
Wylądował w krainie ciemności, w więzieniu, w jądrze zła, gdzie ludzie w
lodowatej samotności, z nikłą nadzieją, łaknęli bliskości Boga. Już podczas
męki Ewangeliści bardziej podkreślają opuszczenie Jezusa przez uczniów niż Jego
cierpienia fizyczne. Chrystus pragnął ich bliskości, ale jej od nich nie
otrzymał. W Otchłani "przecierpiał" wszelkie ludzkie ciemności i
opuszczenie aż do końca, i tak jak przy stworzeniu świata, "od
wewnątrz" przeniknął je światłem, obezwładnił je. Kościół
wschodni pięknie ukazuje to na ikonach, jak Chrystus z ciemności wyciąga za
rękę Adama i Ewę. Jako dobry pasterz szukał owiec i rodził ludzi do nowej
relacji z Bogiem. To nie śmierć cielesna jest dla nas problemem, choć się jej
boimy. Prawdziwym zagrożeniem jest śmierć duchowa, to znaczy
bycie poza Źródłem życia, bycie niezdolnym do relacji.
Jezus wyszedł stamtąd jako zwycięzca, a potem z grobu w nowym
ciele. To nie był zwykły powrót do życia, po którym znowu się umiera.
Gdyby tak było, nic szczególnego by się nie wydarzyło. Zmartwychwstanie to
przejście przez śmierć biologiczną i duchową, po którym więcej się już nie
umiera.
Ktoś może zapytać: Ale jakie to ma znaczenie? My się tu zmagamy z
pracą, wychowaniem dzieci, kredytami, biedą, lękiem przed terrorystami, a
ksiądz nam opowiada takie niestworzone historie. Właśnie dlatego je opowiadam,
bo rzadko myślimy o tym, po co żyjemy, o śmierci, a jeszcze rzadziej o
tym, co się stanie z nami po śmierci. Media i reklamy opowiadają nam
głównie o wydłużaniu i odmładzaniu obecnego życia.
Słabo wierzymy też w Boga działającego dzisiaj. Jezus mówi, że jest
"zmartwychwstaniem i życiem". Jeśli nie widzimy Boga
w rozwijających się pąkach liści, w narodzinach dziecka, to znaczy, nie
jesteśmy wdzięczni, nie będzie nas też obchodzić, co czeka nas po śmierci
biologicznej. Bo za bardzo sklejamy się z tym, co widać. Paradoksalnie bardziej
wpadają nam w oko ciemności i braki, czyli to, czego nie ma, niż to, co jest.
A do tego sami tworzymy sobie namiastkę raju na ziemi. Przecież rośliny się
modyfikuje, a dzieci się robi. Jeśli już myślimy o życiu z Bogiem, to często
prymitywnie wyobrażamy je sobie jako niekończącą się nudę, jakby Bóg był tylko
jedną z wielu atrakcji.
Po zmartwychwstaniu Chrystus ma jeden cel: spotkać się z
uczniami. Bóg pragnie tego od początku stworzenia. Dlatego Chrystus
powstał z martwych dla nas. Nie czeka aż do naszej śmierci, by spotkać
się z nami i nas przemienić. Św. Paweł ogłasza, że my już umarliśmy,
zostaliśmy pochowani i powstaliśmy z martwych dzięki mocy Ducha Świętego. I
żyjemy zmartwychwstaniem. Nosimy życie Boga w sobie. Od kiedy? Od chrztu
świętego. Czy jesteśmy tego świadomi? Czy to w ogóle nas jeszcze rusza? Jeśli
nie popadamy w grzechy ciężkie, to nie jest to żadna nasza zasługa. To światło
Chrystusa, czyli Duch Święty, który nas chroni przed złem. A jeśli jeszcze je
popełniamy, to dlatego, że za bardzo polegamy na sobie, a nie na Bogu.
W Kościele starożytnym kandydaci do chrztu wchodzili do basenu z wodą
zupełnie nadzy - zostawiali za sobą wszystko. Zanurzali się trzykrotnie. Ten
gest nie odnosił się do Trójcy świętej, ale do trzech dni Chrystusa w grobie, w
śmierci. Po czym wychodzili, ubierali białą szatę, a do ręki dawano im świecę.
Wchodzili ze swoimi ciemnościami do wody, a wychodzili jaśniejący jak anioł
stojący przed grobem. W ten sposób przeszli drogę Chrystusa, narodzili się na
nowo do życia Ducha. Pod wpływem tego doświadczenia zobowiązywali się również decyzją
duchową, a nie tylko pod wpływem zwyczaju czy tradycji, do
postępowania według nowej tożsamości. Niełatwą Ewangelią można żyć tylko dzięki
stale przyjmowanej mocy Ducha Świętego, by iść do świata, być dla niego
światłem, czyli nieść nadzieję, aby ci, którzy jeszcze żyją w
ciemności, zobaczyli, że Bóg mieszka w tym świecie, że dobro wciąż
jest możliwe.
Kiedy za chwilę powrócimy do naszego chrztu, spróbujmy sobie
uświadomić, że dzięki Zmartwychwstaniu naszego Pana na wieki zostaliśmy objęci
przez Ojca. Odnówmy przyrzeczenia chrztu świadomie i z postanowieniem, że
chcemy być podobni do Chrystusa i żyć Ewangelią. A potem przyjmijmy z wiarą wielkanocny
Pokarm Chrystusa, który daje nam moc, abyśmy mogli te przyrzeczenia wypełnić. Bo
w zmartwychwstaniu chodzi o jedno: o spotkanie Boga z człowiekiem i człowieka z
Bogiem, a także ludzi między sobą. Już tu na ziemi. Reszta przyjdzie
sama.